Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 230 —

ło... nieodwołalne... potrzeba go ratować... Co go czeka?
— Niéma wątpliwości że albo krótkie więzienie, lub verdiet unieważniający. Morderstwo popełnione zostało w szale i zapomnieniu, w uniesieniu zazdrości... bezprzytomnie... nierozmyślnie.
— A potém! a potém, zawołał Wudtke, co z nim zrobić!! Jestto człowiek zgubiony, ja z nim, nadzieje domu, przyszłości, wielkości, wszystko na co pracowałem życie całe!!
Stary głowę w dłonie zanurzył i nie wstydząc się — płakał. Od lat kilkudziesięciu były to piérwsze łzy, które z wyschłych oczów wycisnął palec Boży... nie zwilżyła ich nigdy nędza ludzka, litość nad położeniem cudzém... Teraz może nie tyle po synu płakał, co po swoich nadziejach... Był upokorzony swym upadkiem...
Gdyby go był w tym stanie widział Wiktor, mógł się czuć dostatecznie pomszczonym, lecz powiédzmy na jego pochwałę że ten cios który dotknął nieprzyjaciela, w szlachetném sercu jego obudził tylko litość i współczucie. Wudtke ochłonąwszy z piérwszego wrażenia, sprawę syna powierzył zięciowi, a sam zamknął się w domu.
W téj dopiéro chwili wielkiéj, doświadczył on po raz piérwszy jak drogą jest miłość ludzka i szacunek u ludzi...
Wszyscy których z nim łączyły tylko względy