Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 218 —

mną. Chciałem się nieco zbliżyć, żeby te rzeczy jakoś reparować, ani sposobu. O! stało się wielkie głupstwo, nieprzebaczona omyłka, zapłacona bardzo drogo!! Bądź co bądź, przysyłaj mi Teofila.
Wudtke gryzł się, ale pokazać tego po sobie nie chciał.
Berens po naradzie odjechał nazad.



Jeśli kogo bawiła ta, jak on ją zwał, komedya złota — to czcigodnego pułkownika Wiktora. Wziąwszy na siebie rolę naiwną, odgrywał ją z zapałem, z przejęciem, z werwą niesłychaną. Udając że chce utrzymać tajemnicę, Wiktor umyślnie się z nią wydawał, bałamucił ludzi, zwodził, żartował... a humor jego teraz do najwyżsżéj podniósł się potęgi. Pędził pół dnia w ulicy i miejscach publicznych, dla jednéj tylko téj satysfakcyi, żartowania sobie z ludzi, przypatrywania się minom ich zdziwionym, spłaszczonym, rozciekawionym, osłupiałym.
Oprócz tego miał pułkownik bardzo wiele do czynienia... Naprzód w trudném się znalazł położeniu względem p. René Desforges, kłamać i udawać jakoś nie chciał długo. Przez dwa dni dyssymulował, trzeciego postanowił otwarcie się rozmówić, szczęściem choć to był kupiec, trafił na człowieka wyrozumiałego i miłego charakteru.
Z rana, wziąwszy tysiąc talarów do kieszeni,