Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 219 —

poszedł do angielskiéj gospody. René już się może nieco czegóś domyślał. Hiszpan zastawszy go jeszcze w łóżku, siadł przy nim.
— Słuchaj, poczciwy Francuzie, rzekł — powiem ci bajkę, nie będzie ona bez moralnego sensu w końcu, a jest dalipan ciekawa...
— Ja bardzo lubię bajki — odparł Francuz.
— Była sobie jednego razu rodzina uboga...
Tym tonem rozpocząwszy, pułkownik natchniony prawdziwie całą historyą téj ubogiéj rodziny opowiedział Francuzowi, który słuchał jéj z zajęciem; przyszedł nareszcie do ostatecznego rozwiązania. Francuz mu przerwał.
— Teraz ja wam dopowiem reszty — rzekł... znalazłszy w szafeczce miliony dawno poszukiwane, rodzina owa naturalnie ani potrzeby ani ochoty już nie miała pozbywać się starożytnych zabytków. Kłopotliwe jéj położenie względem kupca, który, bądź co bądź, stał się dla niéj narzędziem Opatrzności. Hiszpan przychodzi do niego z rana, zastaje go w łóżku i nie wié z jakiéj beczki począć, żeby z nim przyzwoicie zerwać. — Posądza on go jako kupca o trochę słabości do zysku, myśli coby mu tu dać żeby grzecznie skończyć, patrzy w oczy Francuzowi zafrasowany. Ale opatrznościowo Francuz jest niezłym człowiekiem, i śmiejąc się podaje dłoń, szczęśliwy że mu się choć przypadkiem udało przynieść komuś z sobą lepszą dolę.