Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/206

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 199 —

do podróży, których interes z bankiem londyńskim wymagał...
Wszyscy mieli czas ochłonąć z piérwszych wrażeń, oprzytomniéć i na twarzach ludzi znękanych, gdy się wieczorem zebrali, wcale nie widać było że nadeszła chwila wyzwolenia. Jakub i Wiktor naradzali się z cicha, gdy oczekiwana Klara weszła blada jak marmur, z widoczną na twarzy boleścią, z papiérem w ręku, z twarzą obłąkaną...
Zaledwie postąpiwszy kilka kroków, upadła na fotel...
Wiktor postrzegł że mdleje... rzucono się do wody... ale w téj chwili porwała się konwulsyjnie, potarła ręką po czole, rzuciła list na stół i z energią rozpaczliwą zawołała głosem nienaturalnym.
— Nic mi nie jest! nic mi nie będzie!...
— Co to za list? spytał ojciec.
— Możesz go przeczytać, odparła Klara sucho... jestto zresztą... wiadomość któréj się spodziéwałam oddawna...
Wiktor i Jakub rzucili się z ciekawością do listu, poznali rękę Teofila.
Nadzwyczaj starannie wystylizowany ten utwór literacki, bo go inaczéj nazwać nie było podobna, zawiérał w sobie rozprawę o miłości, komentarz nad prawem sercowém, elegią nad utraconém szczęściem, dyalog o niestałości człowieka... i postscriptum uwalniające Klarę od zobowiązań względem