Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 194 —

światło wniesione nie gasło, wszedł Wiktor do lochu. Ogromną owę wspaniałą trumnę dziadka Alberta łatwo było poznać... bo gdy inne, nawet świéższe ale drewniane już się w kawałki popadały, a kości z nich leżały na ziemi, cynowy sarkofag staruszka stał w doskonałym stanie zachowania, przyciemniał tylko na nim kruszec... Oglądając w koło ten pomnik, Wiktor znalazł ukryty w gzémsie otwór do klucza, klucz przypadł doskonale i z pomocą staréj sługi która drżała jak liść ze strachu... wysunął się rodzaj szuflady blachą wybitéj, w któréj bardzo porządnie rulonami były poukładane piéniądze...
Staruszek, przewidując długie ich leżenie, wszystkie starannie pozawijał w skórę i popieczętował... Nie było tu jednak więcéj nad piętnaście tysięcy czerwonych złotych...
Pułkownik z łatwością je do skrzyni z sobą przyniesionéj przeniósł a szufladę napowrót zasunął. Malchen była przekonaną że w rulonach znajdowały się papiéry i różne familijne dokumenta... Tak jéj objaśnił to pułkownik... Dopełniwszy tego spadkobierczego rabunku z pod nieboszczyka... pułkownik zaciekawił się zajrzéć do wnętrza jego trumny... Miał i od téj klucz, wieko się otwiérało łatwo...
Za piérwszém podniesieniem jego, Wiktor aż krzyknął i cofnął się, ciało leżało nienadwerężo-