Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 193 —

— To sęk... zawołał Wiktor... jeśli z nim zerwiemy...
— Ale po cóż mamy teraz sprzedawać?
— A i ja to mówię! dodała Klara...
— Nie sprzedamy... nie... ale... ale zobaczymy, dodał Wiktor, rozmyślimy się... i grzecznie go pozbędziemy.
Nazajutrz z narady familijnéj wypadło ażeby René daléj jeszcze dzień lub dwa, zajmował się inwentarzem ruchomości, Klara i Jakub mieli mu towarzyszyć, Wiktor wziął na siebie wycieczkę do trumny dziadka Alberta.
Opatrzywszy się w duży wóz, kilka postawów sukna, różnych podkładek pod trumny i t. p., a oprócz tego w zamczystą skrzynię okutą, pułkownik we wszystkich krzyżach na piersi, poszedł do kustosza grobów, oznajmując mu iż przybył z kluczami dla uczynienia porządku w familijnym lochu... Dodał że miał tu papiéry zachowane w czasie wojny do zabrania i inne kosztowności. Rzecz była naturalna, prawo niezaprzeczone... Kustosz doprowadził do drzwi okutych, zapalił świéce, dał pewne przestrogi tyczące się przewietrzenia lochu od dawna zamkniętego przed wnijściem do niego i wpuścił Wiktora ze starą Malchen do podziemia.
Zardzewiałe drzwi które od śmierci Teodora, to jest od r. 1830 nie otwiérały się, z trudnością przyszło odemknąć... Dano wyjść wyziewom, a gdy