Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 182 —

setny do głowy i myśli... W pokoiku było smutno i jakby grobem trąciło... piękna blada twarz Klary prawie spokojna, prawie jasna na ciemném tle izdebki rysowała się marmurową białością swoją. Wiktor wszedł na palcach i zrazu nie chciał przeszkadzać czytaniu, ale że sobie miejsce wybrał naprzeciw Klary, a ona znała go dobrze, postrzegła po grze mimowolnéj fizyognomii jego, że przychodził z czémś nowém, co go ożywiło. Przestała czytać.
— Przysięgłabym że stryj masz nam cóś do powiedzenia? rzekła, uśmiéchając się.
— Osobliwsza rzecz! zkądże się tego domyśliłaś! doprawdy z tą moją twarzą nigdy sobie rady nie dam... zdrajca z niéj, ale bo i wy kochana Klaro niepospolity macie dar... czytania, nietylko w książkach?
— A prawda żem zgadła?
— Przyznaję, ale ponieważ tak dobrze zagadki rozwiązujesz, dodał pułkownik, mów czy dobre czy złe przynoszę?...
— Dobre jest tak rzadkie, że go się trudno spodziéwać, a jednak... prawiebym na ten raz powiedziała, że stryjaszek w dobrém swém sercu wykołysałeś cóś nie... złego.
— Ja? w sercu? ale to nie ja — przerwał pułkownik, Opatrzność nam zsyła pomyślną okoliczność... Bracie Jakubie... bracie Jakubie...