Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 181 —

szy, ją łudzi... Boję się żeby znowu ich... mimowolnie nie zawieść — dajesz mi pan uroczyste słowo?
Artysta podróżny popatrzył nań.
— Daję panu nietylko uroczyste słowo, ale większą nad tę rękojmię że nabyć pragnę i mogę...
Dobył pugilaresu i dostał z niego paczkę banknotów...
— Oto tysiąc talarów jako zakład lub zadatek na przyszłe kupno, jeśli się zgodzimy.
— Mogę je wziąć tylko by bratu pokazać? spytał Wiktor.
— Proszę bardzo.
— Czy mam dać tymczasowy rewers?
— Żadnego, żadnego — odezwał się Francuz... Idź pan, mów stanowczo i ufaj mi że interes zrobi się uczciwie, prędko i krągło...
Wiktor nie kryjąc swojéj radości schował do kieszeni paczkę i wybiegł.



Gorącéj będąc natury musiał się po drodze sam zimną wodą oblewać, aby przyzwoicie z tą ważną wiadomością wystąpić przed bratem i synowicą, ale serce mu biło okrutnie, a nogi same się śpieszyły, tak że ich utrzymać nie mógł.
Jakub siedział jak zwykle w krześle podparty na ręku, zadumany, Klara mu czytała... ledwie dziesiąty wiersz dochodził do jego ucha... ledwie