Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/190

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 183 —

Jakub zamyślony zdawał się nic nie słyszéć z rozmowy, dopiéro powołany spojrzał na Wiktora.
— Co chcesz? spytał.
— Chcę abyś dobrze uważał co powiem — rzekł pułkownik, rzecz jest niezmiernéj wagi. Mamy kupca który ofiaruje się nabyć cały sprzęt wewnętrzny i zbiory domu naszego, aż do sufitów, drzwi, rzeźb wschodowych i t. p. Oto na dowód iż rzecz na seryo się traktuje, tysiąc talarów danych mi w zakład...
Jakub i Klara spojrzeli na siebie i na Wiktora.
— Mnie się zdaje, odezwał się Wiktor, że w takim składzie okoliczności jak nasze, ani chwili się zastawiać nie można... trzeba sprzedać.
— Trzeba sprzedać! westchnął Jakub i ręce mimowoli załamał.
W oczach Klary łza błysnęła, spuściła głowę i cicho szepnęła:
— Tak... sprzedać — wszystko sprzedać!
— Sprzedać! jeszcze raz machinalnie ustami powtórzył Jakub...
Ale ten wyraz z długiéj zdawał się go wyprowadzać apatyi, usta mu się otworzyły.
— Jak ty to zimno, heroicznie powiedziałeś — szepnął z cicha z razu — sprzedać — jak w tém znać człowieka który życie spędził za domem, bez domu, codzień gdzieindziéj obozując... Sunt lacrymae rerum, dodał... dla ciebie to jest sprzętem, łomem,