Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/145

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 138 —

teraz do loszku... Był mocno zasklepiony, mały, ciasny. W jednym jego kącie stała dębowa, staroświecka okuta skrzynia, bez zamku z wiekiem odrzuconém, pyłu pełna...
— Okradziono nas! tu był nieochybnie skarb! wołał pułkownik... ale kiedy... za czasów zajęcia przez Francuzów... czy...
Opatrzono wszystkie kąty, oprócz téj skrzyni nic się nie znalazło... Wyciągnięto ją do piérwszéj izby, a pułkownik milczący począł się wglądać w głębi... Znalazł w niéj drobne szczątki pożółkłych papiérów, które na jakiś ślad naprowadzić mogły... Na jednym zrzynku zdało mu się widziéć rachunek ręką dobrze znaną dziada Alberta pisany. Niektóre jego cyfry nawet zgadzały się z notatką przed śmiercią skreśloną o sumach które posiadał... Ale papiérek inny widocznie z czasu świéższego po francuzku, był regestrem prowiantów, dostarczonych z okolicy dla wojska.
Z tego wnioskować było można dosyć prawdopodobnie iż skarb ukryty w tym lochu, zdobyty został i uniesiony w czasie plondrowania Francuzów po okolicy.
Z posmutniałemi twarzami, Wiktor, Jakub, Radgosz stali nad tą dębową trumną swoich nadziei, pułkownik ponury, zniecierpliwiony, kazał przecież skrzynię zabrać do miasta. Naostatku gdy już odjeżdżać, mieli wszedł sam jeszcze ze światłem do