Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 139 —

loszku, pogrzebał rydlem po kątach, postukał w głuche ściany, pochodził... Miał tę pociechę że znalazł w pyle jednę sztukę złota, wypadłą widać w czasie rabunku skarbu... Obudziła ona ciekawość... ale nie mówiła nic, był to niezbyt stary dukat holenderski... schowano go na pamiątkę... Poszukiwania kosztowały kilka czerwonych złotych.
Tak się tedy skończyła wyprawa do willi... próżną nadzieją, wielkim hałasem i zawodem...
Pułkownik śmiał się gorżko sam z siebie, ale zarazem tłumaczył: — czy kto z was na mojém miejscu byłby zostawił drzwi tajemnicze nie tykając, nie starając się dowiedziéć co się za niemi dzieje? Pewno nie... Zresztą, dowiodę wam, dodawał, że to co się stało, przynosi nam korzyść istotną, rozbija złudzenie i marzenia próżne... Wiemy teraz że skarb tu a nie gdzieindziéj musiał być złożony i że go sobie Francuzi zabrali. Niéma więc zdaje mi się powodu teraz zachowywania dla pamiątki przy naszych interesach, ani willi ani domu, potrzeba wszystko sprzedać i rozpocząć nowe życie.
To co mówił Wiktor, było wistocie bardzo rozsądném... Radgosz poklasnął, Jakub zgodził się milczący.
— Zaczniemy od willi — dodał, ogłaszam jutro sprzedaż... Zobaczymy.
Późno w noc znużeni powrócili wszyscy do domu.