Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 137 —

wał i — po długich a długich usiłowaniach, drzwi do dołu oczyszczono, ponieważ odmykały się na zewnątrz, trzeba było jeszcze dobrze ziemi nadebrać, aby je uwolnić zupełnie. Niecierpliwość dochodziła do najwyższego stopnia... Już wszystko było do otwarcia gotowe ale pozostał zamek, zamek straszliwy, olbrzymi i zardzewiały.
— Rąbać drzwi! zawołał Wiktor... niéma tu ceremonij.
Drzwi znowu okazały się tak okute sztabami żelaznemi zewsząd, że topory podołać im nie mogły... posłano oklep do Oliwy po ślusarza, który nie prędko z całym pękiem kluczów nadjechał. Cały ten zachód nazajutrz oczéwiście miał miasto i okolice napełnić najzłośliwszemi plotkami. Radgosz przewidując to i zarazem niepomyślny koniec, głównie się zagryzał rozgłosem wypadku i szyderstwem, jakie musiał obudzić.
Po wielu próbach, szczęśliwy jakiś wytrych uchwycił zardzewiałe sprężyny i z łoskotem zamek puścił... ludzie pchnęli drzwi... Wszyscy stali w nich ciekawi, zatrzymując dech, śląc wejrzenie w głąb ciemną... Pułkownik pochwycił światło i mężnie przestąpił próg...
— Skrzynia! zawołał! skrzynia...
— Tak, dodał idący za nim Radgosz... skrzynia — ale pusta...
Jakub, Klara i wszyscy, kto mógł, wcisnęli się