Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Kamienica w Długim Rynku.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 135 —

Rozmawiając tak, obchodzili z uczuciem smutku pokoje i sale, na których ścianach przeforsztowania lazaretowe zostawiły ślady obrzydliwe, gdy Wiktor spostrzegłszy z sieni wschodki w dół, zażądał znijść do suterenów... Stróż który pilnował niby pustki, poszedł po klucze... pod całą budową bardzo starannie sklepioną rozciągały się lochy w części jasne i mieszkalne od frontu, częścią ciemne i na składy przeznaczone... Nic w nich nie było prócz śmiecia...
Ale Wiktor opanowany zawsze manią szukania Albertowego skarbu grzebiąc się w jedném miejscu za kupą gruzu pod sklepienie aż nagromadzonego... dostrzegł niewidzialne, ukryte drzwi które zdawały się wieść daléj — do umyślnie zasypanéj kryjówki. — odkrycie to na chwilę i jego i Radgosza poruszyło, posłano natychmiast po ludzi, po rydle, zaczęto gruzy któremi drzwi były zasłonięte, na stronę odrzucać. Trwało to do późnego bardzo wieczora... potem przy świetle w nocy; z naturalnym niepokojem i rozbudzoną do żywego ciekawością, stary Radgosz jakkolwiek obojętny na wsystko w świecie, nie chciał do Jakuba i Klary odjechać, posłano więc karteczkę. Pułkownik chodził paląc cygaro i podśpiéwywał tryumfujący... Drzwi które się powoli odsłaniały były mocne, dębowe, kute i zamknięte na zamek ogromny. Z rachuby na planie domu zrobionéj, wypadało że nie mogły pro-