Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   94   —

przeciwko niemu. Na tych lat pozostałych kilka wartoż starań? Niech wszystko jak jest zostanie, mam dosyć męztwa, bym to zniosła.
Właśnie gdy tych wyrazów domawiała Wanda, z pokojów niezbyt oddalonych kasztelanica, dał się słyszeć okrzyk karciarzy. Snać, jakaś wielka przegrana, czy wygrana paść musiała, Wanda drgnęła, zamilkła. Adryan poruszył ramionami.
W chwilkę potem bocznemi drzwiami, w ubraniu porozpinanem, z cygarem w ustach, z włosami rozrzuconemi wszedł kasztelanic, spojrzał śmiejąc się kwaśno na Adryana i odciągnął na stronę Wandę.
Był tak rozgrzany grą i towarzyszącem jej przyjęciem gości, że nie bardzo zważał na to, iż Adryan mógł łatwo go słyszeć, mówił ochrypłym głosem:
— Trochę nieszczęśliwie dziś grałem, mała gierka przeszła w znaczniejszą.. nic znowu tak strasznego... brak mi tysiąca rubli... proszę cię...
Wyciągnął rękę, jakby po klucze.
— Nie mam ich — odpowiedziała Wanda.
— Ale, cóż znowu! jednego tysiąca.
— Nie mam ich — powtórzyła Wanda.
Kasztelanic rzucił się dosyć niegrzecznie okazując nieukontentowanie i trzasnąwszy drzwiami za sobą, powrócił do graczów.
Wanda zwolna zbliżyła się do siostrzeńca, który stał oburzony.
— To więc są sceny codzienne, na które ten człowiek ciocię wystawia — zawołał — i to znosić trzeba, a może coś gorszego, czemu przytomność moja zapobiegła?
— Wypadek zupełnie wyjątkowy — dodała Wanda — wierz mi.
Adryan chodził zżymając się po salonie, chętka go brała wejść do graczów i obejść się z niemi tak, aby im ochota odeszła drugi raz wrzawliwe sceny wyprawiać. Ciotka, może się domyślając co zamierzał,