Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   30   —

— Bo by też można Dosię powierzyć nie na takie ręce, gdzie sumienia nie ma.
— Ale nie! nie! — dodał Wilczek — lepiej tak jak jest!
Całej tej rozmowy przez na wpół otwarte okno dworku słuchał pan Krzysztof i serce mu biło. Czuł się wzruszonym, rozrzewnionym prawie. Usposabiał go ku temu stan jego duszy. Chciał wyjść, pokazać się, wmięszać do rozmowy, i nie śmiał, kilka razy poruszał się już i wstrzymywał, wreszcie nie mogąc wytrwać tak dłużej, wyszedł z chaty.
Wanda obróciła się słysząc kroki czyjeś, postrzegła go i mocno się zarumieniła. Krzysztof miał twarz wypogodzoną, tak, jak jej nie widziała jeszcze.
Zbliżył się z uśmiechem ją witając.
— Nie mogę dłużej podsłuchiwać rozmowy — rzekł — i siedzieć w ukryciu... Przychodzę za moją wychowankę podziękować.
— Siadaj-że pan — odezwała się hrabina, a kiedy los tak zdarzył, że tu jesteś, czemum niewymownie rada, musimy razem coś dla tej miłej wychowanki obmyśleć, nieprawdaż?
— A możemy się posprzeczać? — zapytał Krzysztof, któremu Dosia właśnie drugi stołek przyniosła i ustawiła. Chciała odejść zaraz, lecz hrabina dała jej znak by pozostała.
— Sprzeczajmy się, byleśmy się nie gniewali, gniew własny i cudzy ciężą na duszy.
— Słyszałem, żeś hrabina życzyła dla Dosi wychowania i nauki... mnie się zdaje — rzekł Krzysztof — iż jest pewien stopień obojga wystarczający do rozwinięcia moralnej strony człowieka, bez niepokojenia go i przeszkadzania mu do jego powołania... Dosia właśnie jest w tym stanie szczęśliwym, który starczy jej potrzebom. Nauka czasem bywa, jak fabrykowane piwo, zamiast koić pragnienie, budzi je do nieskończoności.