Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   31   —

— Tych wszystkich obaw ja nie podzielam — odezwała się Wanda — im człowiek staje wyżej, tem widzi lepiej. Nauka, to uzbrojenie do życia, nadto go mieć nie można.
— Nie chcę się sprzeczać z panią — po cichu dodał Krzysztof — zwłaszcza, że życzenie jej z tak pięknych wypływa pobudek.
— Szczególniej z tej, że jak wszyscy mówicie i ja sama widzę — przerwała hrabina — zdolności są wielkie, których zagrzebywać nie należy.
— Więc cóż? oddamy ją na pensyę? ah! — zawołał Krzysztof — biedne dziewczę wymęczyłoby się okrutnie.
— Ale nigdy w świecie — poczęła żywo Wanda — trzeba, żeby ktoś z miłością i poświęceniem się nią zajął.
— Gdzież znaleźć kogoś takiego.
Hrabina zmilczała nieco, podniosła głowę, spojrzała na Krzysztofa i uśmiechnęła się.
— A mnie byście ją nie powierzyli? — spytała — mieszkam tak blizko, że ojciec i matka widywać by ją mogli, onaby do nich dojechać i dojść nie miała trudności, jabym miała zajęcie, a w dodatku pan Krzysztof dla wychowanki przyszedłby mnie też może czasem odwiedzić.
Uszom swym nie chciał wierzyć stary, a Dosia poczęła patrzeć z większą coraz uwagą na hrabinę.
— A! pani — zawołał Krzysztof — to chyba niepodobna, takie poświęcenie.
— Ale to byłoby najmilsze w świecie zajęcie, jabym to za łaskę poczytywała.
Dosia wcale nie opierała się rzuconej myśli, rozbierała ją w duchu.
Przywołano Wilczka, który się był usunął.
— Słyszysz, co hrabina wnosi — rzekł Krzysztof — radaby Dosię wziąć na jakiś czas do siebie.
— Do garderoby? — spytał Wilczek marszcząc się.