Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   100   —

wzruszenia własnego długo ntaić nie mógł. Wskazał na ławie kamiennej obok siebie miejsce gościowi.
— Wiesz, czy nie, co się tu święci! Ja głupi, stary, ślepy, dopiero w tej chwili z boku się dowiaduję o tem, o czem dawno powinienem był wiedzieć, com przeczuć był powinien! Jam ją miał za szczęśliwą, jam się, gwałt sobie zadając, cieszył jej szczęściem, a ta kobieta cierpi, ten nicpoń wdarł się tu na to, niewiedzieć jakiemi środkami, aby jej życie zatruć! Mów, prawda-li to! możeż to być? Wiesz? nie wiesz? to może ludzkie plotki?
Adryan zrazu zmilczał, ale nie przeczył.
— Jesteś pan i byłeś prawdziwym przyjacielem — począł.
— Przyjacielem! — wykrzyknął w uniesieniu pustelnik — przyjacielem, jam się w niej kochał do szaleństwa, ja ją wielbię i czczę... jam dla niej życie dać gotów...
— To co panu opowiadał Wilczek, co ludzie mówią już wszyscy, bo to dla nikogo tajemnicą nie jest, prawda niestety! kasztelanic pozostał takim jakim był rozpustnikiem lekkomyślnym. W domu szulernia, na folwarku metresy najpodlejszego rodzaju, we dworze zgorszenie i rozpusta. Ciotka łzy połykać musi. Byłem niemal świadkiem scen o których mówić nie chcę.
Krzysztof porwał się jakby biedz natychmiast zamierzał.
— Ja... ja tego łotra nauczę! — krzyknął z namiętnością niepohamowaną — ha! myśli że jest bezbronną, że nikt się nie ujmie za nią. Ja mojego życia za nic nie mam i zginę lub go ze świata zgładzę.
Chodził jak nieprzytomny po małej baszcie, potykając się o kamienie i niemal bijąc o ściany.
Adryan się uląkł.
— Panie Krzysztofie — rzekł za rękę go chwytając — jeżeli co poczynać mamy, do czego i ja z chęcią mu służę, należy namyśleć się dobrze, aby zgorszenia