Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom III.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   101   —

i rozgłosu nie powiększać; nie idzie o niego, ale o nią. Na Boga, spokojnie i rozważnie. Mamy dowód najlepszy iż ten człowiek którego miłość takiej kobiety poprawić i opamiętać nie mogła, jest niepoprawnym, trzeba go oddalić. Tak, nad tem się musimy namyśleć.
— Co tu się namyślać — przerwał pustelnik — co tu długo głowę łamać. — Szkodliwemu zwierzęciu kulą w łeb! kulą w łeb, i po wszystkiem... kulą w łeb! kulą w łeb! — powtórzył coraz głośniej parę razy.
— Jednakże to ani tak łatwo, ani godziwie, — przerwał Adryan.
— Co w tem niegodziwego? — wyzwę — począł Krzysztof — opoliczkuję łajdaka, i wyjść musi... zabiję go.
— A jeżeli on pana zastrzeli? — spytał Adryan.
— Byleby sam padł — zgoda i na to — mówił z gorączką niezmierną Krzysztof. — Zresztą padnę ja, waćpan go powinieneś ze świata sprzątnąć.
— Na Boga powoli, powoli z rozwagą — zawołał Adryan — kule nosi przeznaczenie nie zawsze po myśli naszej, trzeba co innego poradzić.
Nie rychło stary, który przed parą dniami oschłym się zdawał, dał się ukołysać i uspokoić. Nie mógł sobie swej ślepoty przebaczyć.
Poszli raczej wykrzykując i żale rozwodząc niżeli radząc do izby zamkowej. Krzysztof latał po niej nie mogąc się pohamować, ilekroć wspomniał na los Wandy. Z rozmowy dopiero dowiedział się o roli, jaką w tem odegrała panna Kornelia, i o całej sprawie Dosi. To go wścieklejszym czyniło, tak że gniew, który Adryan starał się uśmierzać, cały wszedł w niego; zaciął usta, namarszczył czoło i milczał, ale groźniejszym wydawał się jeszcze.
Jak gdyby już coś postanowił, ani rady nie słuchał ani pod koniec z Adryanem mówić o tem niechciał, powtarzał mu: — Wiem co uczynię. — Wycią-