Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   47   —

— Ja go na to namawiać nie będę — rzekł Teodor poważniej — onaby była szczęśliwą może, ale on...
— Dlaczegóż nie? Stworzonym jest właśnie do tego świata pół dzikiego, pół dziecięcego, bo sam jest trochę dziki i trochę dziecinny.
Ostatnie słowa domówione były cicho. Jakby chcąc zatrzeć wrażenie po nich, hrabina zwróciła rozmowę, wyprowadziła pana Teodora do ogrodu, aby mu pokazać jego piękności, poczęła mu opowiadać, jak ją park, kwiaty i drzewa zajmują, wreszcie... stała się tak miłą, tak niemal wesołą, iż pan Teodor oszalał.
Było to bardzo widoczne, bo stary kawaler nie taił się wcale z uwielbieniem, a panna Kornelia trochę go prześmiewając podnosiła i akcentowała każde jego słowo, mimo to hrabina wcale się nie zdawała ani nudzić tem, ani obrażać. Odjeżdżającego wstrzymała do herbaty, była w wybornym humorze i nad wieczór odjeżdżając pan Teodor, gdy siadł do koczyka, a począł rozbierać wszystkie szczegóły pobytu swojego i rozmowy, przyszedł do tego przekonania, iż — uparcie, a umiejętnie starając się o hrabinę Wandę, — będzie ją mógł pozyskać sobie.
— Ona sama dziś tego nie przypuszcza — mówił w duchu — oburzyłaby się może na tę myśl, lecz uparta miłość, pokora, staranie, cierpliwość, czas, trochę kadzidła a wiele zapału i admiracyi!
Przeszedłszy w życiu różne koleje, pan Teodor, który tyle razy był zawiedzionym, pomimo to we własnych oczach uchodził za niepospolitego mangeur des coeurs, za Don Juana. Wprawdzie wszystkie jego doświadczenia odbyły się in anima vili żadna z tych kobiet, których wspomnienia nosił nie w sercu, ale w głowie, nie była wartą stanąć ani w przedpokoju hrabiny Wandy; — lecz natura ludzka — mówił sobie stary kawaler — we wszystkich jest jednaką. Trzeba tylko stałości i umiejętności! — Prawie pewnym był swego.