Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   46   —

im żywiole, pewien, że żadne słówko jego nie przejdzie niepodniesione, nie ocenione.
Powoli wygadywał się z różnemi szczegółami i spostrzeżeniami i czas zbiegł aż do obiadu bardzo szybko. Panna Kornelia, aby domowi nie uczynić wstydu, wystąpiła paradnie. W Zamostowie zresztą kuchnia i piwnica jeszcze od czasów hrabiego były bardzo wykwintne. Nic nadto przyjemniejszego być nie mogło panu Teodorowi, który wielką wagę do gastronomicznych wykwintów przykładał. Szczególniej wina mu się podobały, a zdradliwa panna Kornelia, zajętemu rozmową, nieomieszkała nalewać sama i kazała ciągle dolewać kamerdynerowi. Wpadł więc pan Teodor w to błogie usposobienie, jakie daje dobrze rozgospodarowane win wyszukanych następstwo logiczne na pewnych doświadczeniem zdobytych prawidłach oparte. Nie zabrakło ani szampańskiego carte blanche przy pieczystem, ani starego węgrzyna przy deserze. Hrabina wydawała mu się teraz piękniejszą niż kiedykolwiek, idealną, uroczą, niezrównaną.
Zapomniał się trochę i paplał nabierając dowcipu. Czarna kawa i wyborne Curaçao wprawiły go w jeszcze lepsze usposobienie. Mówił i spowiadał się ze wszystkiego. Składało się tak jakoś dziwnie, iż pytania krążyły ciągle około pana Krzysztofa.
Pan Teodor powtarzał niektóre rozmowy z nim. Zapomniał tylko tego ustępu o hrabinej, któryby rumieńcem mógł okryć jej lice. Za to o Dosi wypowiedział tak dalece wszystko, iż zdradził nawet to usposobienie Krzysztofa do ewentualnego ożenienia, w które sam nie wierzył, mając je za dziwactwo. Hrabina posłyszawszy to spuściła oczy i żywo dodała zaraz:
— Ale powinien się z nią ożenić i uczynić ją szczęśliwą i sam być szczęśliwym. Toby było prawdziwie romantycznie, i budująco, i oryginalnie. Nieprawdaż?