Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   48   —

W tych marzeniach ani się spostrzegł, gdy go Zamorski przed bramą, wracający z pola powitał i obyczajem powszednim pociągnąć chciał do siebie.
Męczyński był nadto w dobrym humorze, by mu odmówić. Uściskał go nawet daleko poufałej i serdeczniej niż kiedykolwiek, konie porzucił i wziąwszy pod rękę poszedł na folwark z nim razem. Lizę znaleźli tym razem rozbijającą nieszczęśliwy fortepian Bösendorfera.
Spostrzegła ona zdala idącego z ojcem pana Teodora i udawała, że gra zapamiętale. Ręce jej drżały, omyłek było mnóstwo, ale Lisztowska kompozycya wychodziła świetnie i huczno. — Niepodobna, aby stary kawaler nie był zachwycony takim talentem — myślała Liza.
Tymczasem Teodor nigdy pono do muzyki nie miał zbytniego nabożeństwa, brakło mu do niej zmysłu. Dziwił się, że ludzie grać mogą, ale w tem nie smakował. Stanąwszy jednak tuż przy fortepianie, gdy panna udała przestraszoną niezmiernie, poklasnął przez grzeczność niezrozumiałej burzy tonów.
— A! tak mnie pan przestraszył! — zawołała Liza odrzucając włosy na tył głowy — ja gdy gram zapominam o całym świecie... marzę... marzę, śnię, unoszę się w obłoki... za światy.
Złożyła ręce i zwiesiła główkę, była bardzo ładną. Na świeże policzki wystąpił kwiecisty rumieniec; loki rozrzucone odsłaniały uszko maleńkie stworzone do szeptów i do całowania.
Pan Teodor wpatrywał się z zachwyceniem już zapomniawszy nieco o hrabinie. Misia, stojąca dalej przy fortepianie, mierzyła go oczyma ironicznemi, nie widział jej. Ojciec odszedł; zawsze się tak jakoś składało, że ich zostawiano sam na sam.
Liza wstała skacząc od fortepianu i poczęła prześladować pana Teodora hrabiną. To mu nieco humor popsuło. Uczuł się zmęczony, szczęściem na odsiecz