Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   6   —

— Przyznam się żem go bardzo ciekawa — przerwała panna Kornelia.
— Zawiedzioną byś pani została — odezwał się Krzysztof — nic tam nie ma oprócz kupy kamieni jako tako wyporządzonych, aby wśród nich żyć było można.
— W istocie — wmięszał się pan Teodor — z nazwiska starożytnego zamku, całkiem coś innego sobie wyobrażałem. Przyznaję, że trzeba heroizmu i prostoty pana Krzysztofa, aby wyżyć wśród tej pustyni.
Gospodyni słuchała nie mięszając się i często bardzo spoglądając na pana Krzysztofa, który na nią oczu podnieść nie śmiał i siedział jak na mękach.
— Czuje się winnym! — w duchu szepnęła gospodyni — niech pokutuje.
Cały ten początek rozmowy, tak jakoś był nieokreślonym i ogólnikowym, iż nic z niego o rozwinięciu się jej wnosić nie było podobna. Pan Teodor zaczynał się niecierpliwić, bo na cóżby mu się to przydało, gdyby Wanda i brat jego ani się zbliżyć, ani poufalej, szczerzej rozmówić nie mieli. Uczuć ich nawet niepodobna mu było odgadnąć, hrabina była surową i poważną jak zwykle, Krzysztof przybity bardziej niż kiedy i dziwnie nieśmiały.
Pan Teodor raz wziąwszy na siebie tę rolę pośrednika, chciał ją, bodaj zuchwale, doprowadzić do ostatecznego kresu. Zdawało mu się, że powinien manewrować tak, aby nie okazując iż to czynił umyślnie, ułatwić rozmowę bez świadków. Odciągnąć pannę Kornelią zdawało mu się łatwem. Raz postanowiwszy dojść do tego, próbował z nią zawiązać rozmowę a parte, któraby była wstępem do żywszej i interesowniejszej na osobności. Ganek od ogrodu stał otworem. Panna Kornelia lubiła się bardzo popisywać z dowcipem, w każdym innym razie byłaby oburącz chwyciła zręczność błyśnięcia nim przed panem Teodorem, lecz teraz czy ciekawość, czy litość nad