Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom II.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   5   —

— Zmienione? nie umiem opowiedzieć mojego wrażenia — rzekł cicho — tak, niektóre rzeczy znalazłem bardzo odmienne, inne... dziwnie zachowały się jakby ani zestarzeć ani rosnąć nie chciały. Tak, prawdziwie — dodał plącząc się nieco — bardzo rozmaicie trwają niektóre przedmioty, mienią się inne. W ogóle okolica charakter swój i fizyognomią zachowała.
— A ludzie? — wtrąciła złośliwa panna Kornelia.
— Ludzi... nie widziałem prawie — rzekł pan Krzysztof.
— Pan, naturalnie postarzałeś — odezwała się dziwnym głosem gospodyni — aleś się bardzo mało odmienił.
— Boję się żebyś pani tego nie wzięła za komplement — odpowiedział pan Krzysztof widocznie ośmielony! — ale pani ani się mogłaś postarzeć, ani odmienić.
Rozśmiała się hrabina.
— Nauczyłeś się pan grzeczności dla kobiet w lesie — szepnęła spuszczając oczy — ja najlepiej czuję jak wielka we mnie zaszła zmiana. Słyszałeś pan zapewne o moich losach; cierpiałam wiele, straciłam męża, zostałam samą na świecie, którego pokochać nie umiałam; wszystko to mnie odmładza. Lecz przyszła rezygnacya, wyrobił się spokój ducha i teraz mogę powiedzieć, żem tak z mym losem przejednaną, iż nadeń innego nie pragnęłabym szczęśliwszego.
— Mało się ludzi poszczycić tem może — dodał pan Teodor — my wszyscy musimy pani zazdrościć.
— Ale nie pan Krzysztof — dokończyła gospodyni śmielej. — Słyszałam, żeś pan sobie życie urządził wśród ukochanej puszczy tak po swej myśli...
— W istocie, a najlepszym tego dowodem — rzekł pan Krzysztof — iż gdyby nie pan Teodor, do śmierci bym się pewnie nie ruszył z ruin mojego zamku.