Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   80   —

Przed przyjazdem pana Teodora, Zamorski mocno chodził zamyślony. Zwykł on był zawsze każdą czynność i krok w życiu naprzód rozbierać i ważyć. Stosunek z dziedzicem był dlań niezmiernéj doniosłości. Z listów znał charakter człowieka, ale domyśleć się, jak postąpi sobie przybywszy na powrót do kraju, nie umiał. Spodziewał się rachunkami go wykwitować i nabyć za mało co Zieleniewszczyznę; nadzieja ta jednak słabą była, bo majątki szły w górę, a wszystkie długi pana Teodora jeszcze połowy wartości rzeczywistej majątku nie dochodziły. Z niezmierną więc przebiegłością należało chodzić około znudzonego starego kawalera. Państwo Zamorscy wieczorem sam na sam odprawili naradę w tym przedmiocie.
Żona w podobnych razach służyła poczciwemu Zamorskiemu za partnera wygodnego do rozmysłów. Niekiedy zadawała mu do rozwiązywania trudności, które się jéj nastręczały, a jemuby samemu na myśl nie przyszły; czasem potakiwała i utwierdzała go w jego przekonaniach; zamiast mówić sam z sobą, rozmawiał z tą drugą połową swą... i wychodził po naradzie z nią najmocniéj przekonany, że to, na co się oboje godzili, dobrem być musiało. Pani Zamorska miała rozsądek zdrowy, spokój wielki i często była ostrożniejszą od męża, tak, że go mitygowała i poskramiała.
Gdy przyjazd dziedzica został oznajmiony, zamknęli się oboje państwo na cichą naradę tajemną, którą jednak ciekawa Liza mimowolnie przez trzpiotostwo podsłuchała.
— No, więc tedy przybywa! nieunikniona rzecz — rzekł mąż — nie ma rady.
— A niech jedzie, to cóż, czem prędzej, tem lepiej, raz przecie skończyć potrzeba.
— A pewnie, ale dopieroż to będzie robota... gdy zobaczy!