Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   79   —

pierwszej strzelały i raziły blaskiem, drugiej dziwiły tajemniczym wyrazem. Twarzyczki ocienione włosami obfitemi, gdy się na nie patrzało z osobna, przypominały jedna drugą pokrewnym jakimś wyrazem, gdy były razem, stawały się zupełnie odmiennne. Liza wyrzucała Misi jej bojaźliwość, Misia przerażona była często śmiałością zbyteczną siostry. Godziły się z sobą, kochały, a jednak dwa te charaktery w skrytym były antagonizmie.
Na tle domu zupełnie szlacheckiego, dostatniego ale niewykwintnego. dwie panienki dziwnie się się trochę wydawały, jakby dwa hollenderskie tulipany wykwitłe na grzędzie wśród poczciwej kapusty. Dla nich na folwarku, w którym salon miał pułap belkami przyozdobiony, musiano postawić fortepian Bösendorfera, a do prostych sprzętów pana dzierżawcy przybywały codzień eleganckie fraszki, niezbędnie panienkom potrzebne. Obie one byłyby dom rodzicielski zupełnie przeistoczyły na swój sposób i przebrały go po europejsku; matka byłaby może nawet zgodziła się na to, ale ojciec, choć kochał córki, stanowczo się temu opierał.
— Z tego to nic nie będzie — mówił. — Jeszcze czego! jeszcze czego! aby mówiono, żem i ja na pana zachorował. Spuśćcie się na mnie, tak lepiej. Po was widać, żeście do czego innego stworzone, i że nikomu wstydu nie zrobicie, ale ja muszę zostać czem byłém, z tem mi lepiej. Jestem sobie skromnym panem dzierżawcą, którego wszyscy szanują, bo wiedzą, że się dorabia i ma coś w kieszeni, a ze zbytkiem jutroby zawitała jeśli nie golizna, to wątpliwość... mówiły: Ehe! Już i Zemorski pana udaje, będzie i on cienko śpiewał rychło... Tego ja niechcę i na to nie pozwolę. Nie, nie, nie
Ściskał Lizę i Misię, kupował im co chciały, ale domu nie zmienił. Stara kanapa została przy dawnych swych prawach, panny się podąsały w kątku i zamilkły.