Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   44   —

ry miał jak najmocniejsze postanowienie odepchnąć natręta, poznawszy Teodora, może wczorajszemi wspomnieniami rozkołysany, złagodniał.
— Teodor! ty tu! — odparł.
— Ja! ja, mój Krzysiu! po wielu przygodach... na rodzinnéj ziemi, nieco podstarzały włóczęga... O mój Boże, cośmy to przeżyli.
— Cośmy przeżyli! — powtórzył Krzysztof — i widzisz jak mnie znajdujesz.
— A! to dla mnie nie było zupełną niespodzianką; mówiono mi, spodziewałem się nieco. Twój towarzysz wygnania i wierny sługa, wraz z dwoma psami, chcieli mnie koniecznie wypędzić; nie dałem się, byłem pewny, że przecież klauzura, jakiéj się poddałeś, nie zabroni ci widzieć się i mówić zemną.
Postąpił bliżej, podali sobie ręce; pan Krzysztof uczuł się słabym i uległ.
Wprędce jednak przyszło mu namyśl, iż rozmowa i widzenie się z Teodorem na nowo wspomnienia ożywić i rozbudzić mogą, podchwycił więc z rodzajem niecierpliwości:
— Niepotrzebnie jednak ciekawość cię tu sprowadziła.
— Nie ciekawość, ale przyjaźń.
— Dziękuję ci — ale mi oddasz niewielką ulgę — ja chcę o wszystkiem zapomnieć.
— Dla czego? — zapytał siadając wygodnie pan Teodor.
Pytanie to długo zostało bez odpowiedzi.
— Znasz ty nasze dzieje? — rzekł w końcu z pewną patetycznością samotnikom właściwą, gospodarz. — Przybiła mnie ruina rodziny, której zaradzić nie mogłem, przybiło postępowanie brata... wszystko.. Pragnąłem odzyskać spokój, znalazłem go w tym grobie, nie należę do świata żywych... jestem trupem; a trupa się budzić nie godzi, bo on się światu nie zdał na nic, a wracając doń, cierpi.