Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   43   —

— Co za pustka! — rzekł obojętnie — a wy, mości, jakże się zowiecie? wy gdzie mieszkacie?
— Stanisław Chwościcki, do usług — odparł stary — ja tam mam swoją dziurę...
— Niemożna u was spocząć?
— To już panu tu lepiéj... tu lepiéj.
Nie słuchając odpowiedzi, Teodor do sieni wszedł i po niej rozpoczął przechadzkę, po sklepieniach rzucając oczyma.
— Styl to ma! ale dziura! ruina! — mówił jakby sam do siebie i doszedłszy do wschodów, zamyślony już się wspinał ku górze.
Drzwi na górze były otwarte. Staszuk wyprzedzić nie mógł, by je zamknąć, a ów brat cioteczny żadnéj nie robił ceremonii i o pozwolenie pytać nie myślał.
Staszukowi czoło się pofałdowało.
— Ale tam na górze nie ma nic — pozamykano... proszę pana.
— Drzwi ci nie wyłamię, chciałem się trochę rozpatrzeć — rzekł spokojnie przybyły.
Nie było sposobu.
Krok za krokiem, zwolna wsunął się aż do drzwi mieszkania Krzysztofa gość, pocisnął starą klamkę i rzekł:
— A widzicie — otwarte.
Staszuk już nic nie odpowiedział — o burzy myślał, która nań spaść miała. Co się stało z panem, nie wiedział. Rzuciwszy okiem na przedpokój, tak samo jak drzwi pierwsze, otworzył sobie drugie podróżny, i stanął w progu.
Naprzeciw niego, zrzuciwszy już strzelbę z ramienia i torbę, z twarzą gniewną, stał pan Krzysztof. Śmiejące się rysy pana Męczyńskiego przybrały jak najweselszy wyraz, otworzył ręce i krzyknął.
— Krzyś! Krzyś! nie poznajesz mnie?!
Dziwnym, a może dla obu niespodzianym fenomenem, pan Krzysztof, który chciał się gniewać, któ-