Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   12   —

— To jest waćpana zdanie, coś z szlachcica przerobił się na... plebejusza i robigrosza — krzyknął Krzysztof — dla was pieniądz wszystkiem, dla mnie honor. Szlachcie płaciłem za rodziców do grosza, aby łajdaki znały cośmy za ludzie i czuły różnicę, jaka jest, była i będzie między nami. O cześć niepokalaną imienia mi szło, dlatego ostatnią zdjąłem koszulę, straciłem wszystko, ale mi nikt nie powie, że na mnie szeląg stracił. Jeśli w tem była lichwa i podłość, co od nas wyciągano, tem gorzej dla tych, co nas ograbili; myśmy czyści.
— Tak, i goli — rzekł szydersko Paweł.
— Tak — przerwał Krzysztof — i wy gołemi być nie umieliście, dlategoście woleli się zaszargać.
— Wolałem pracować — odparł Paweł — i dorobiłem się pracą, a waćpan wolałeś próżnować i mrzesz z głodu w tej pustce.
Krzysztof słysząc to ruszył ramionami.
— Któż to waćpanu powiedział, że ja mrę z głodu, i kło go prosił, abyś mnie ratował? Ja ani rady, ani ratunku nie potrzebuję. Żyję tu szczęśliwy, swobodny, zachowawszy godność moją, gdy waćpan coś świniami, bydłem, łojem i słoniną handlował, masz miliony, o które ja nie dbam, i na które... pluję.
Oczy czarne pana Pawła błysnęły gniewem, podskoczył na krześle.
— Tak! tak! nie kryję się z tem: handlowałem świniami, bydłem, słoniną, jeździłem na wózku sam sobie furmaniąc, spałem nieraz w chlewie, ocierałem się o najbrudniejszych ludzi, skąpiłem sobie i od gęby odrywałem, dlaczego? aby być niezależnym, aby rozkazywać i tych co mną gardzili widzieć czapkujących mi.
Pan Krzysztof prychnął szydersko, nie odpowiadając nic, zdjął z nad stolika zawieszoną nad nim fajeczkę krótką, nałożył ją brzydkim tytoniem i palić zaczął spokojnie. Paweł na chwilę zamilkł, gospo-