Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   118   —

po większej części stacye tej drogi kalwaryjskiej. Z ram starych uśmiechał mu się z wyrazem litości obraz matki, co go wychowywała i groźne oblicze ojca, którego nie pamiętał wcale. Dalej szły z zeschłemi kwiatki, miniatura pierwszej, do której uderzyło jego serce, dzieweczki, co już dawno spoczęła w grobie, a na drugiej ścianie fotografie i akwarelle księżny co go zdradziła, artystki co go kochała dwie godziny, prześlicznej Angieli, która była awanturnicą, Włoszki, którą mu malarz odebrał, Niemki co go znudziła, Polki, której nie mógł zyskać serca. Wśród nich stali gdzieniegdzie przyjaciele, dawno już pozbawieni tego tytułu. Pan Teodor przyglądał się z kolei twarzom, rozmyślał o przygodach i więcej niż kiedy, utwierdzał się w przekonaniu rozumnem, iż do portu czas przybić było. Portem i spoczynkiem zdawał mu się Zamostów tylko.
— Bądź co bądź, raz jeszcze się należy rozmówić stanowczo z Krzysiem. Uczciwość każe mu powiedzieć otwarcie, że Wanda ma, to jest, jak ludzie suponują, zachowała dlań jakieś uczucie. Jeżeli on z tego korzystać nie zechce, będę w sumieniu wolnym. Choćby mnie miał połajać znowu, pojadę raz jeszcze. Stanowczą musi mi dać odpowiedź. Jeśli on wystąpi w szranki, ha, to się usunę!... Zamorski ma słuszność: Wanda przecież nie jest jedną kobietą na świecie. Puszczę się trochę w świat, po znajomych, może gdzie znajdę wdówkę jaką, chociaż takiej, jak ona, nigdzie... — Podchwycił się na tych wyrazach.
— Jużciż się w niej nie zakochałem!
Usiłował zajrzeć w głąb’ serca i znalazł w niem ze zdumieniem wielkiem, niewiedzieć jak, zabłąkany obraz uśmiechniętej Lizy. To go oburzyło, na samego siebie.
— Co za wrażliwość w moim wieku! — dodał. — Zamorski ma słuszność: jestem jeszcze młodym, ina-