Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   109   —

chłodną dla gościa, ale zdawała się z każdym dniem być z nim ceremonialniejszą. Po jednych z takich odwiedzin wróciwszy przed wieczorem, smutny czegoś do domu, pan Teodor tylko co zasiadł dumać w swojem krześle, gdy go hałas rzemieślniczy do niecierpliwości przyprowadził. Znieść nie mógł tego gwaru. Czekał ażali robotnicy się nie rozejdą, gdy Zamorski w stroju ekonoma wracającego z pola zjawił się w progu, powitać swego pana.
— A! mój Zamorski — zawołał zahaczywszy go pan Teodor — myślałem, że utrapienia tego uniknę i wyjechałem z domu; wracam wieczorem, jeszcze ta ciżba tutaj.
— Dziś mają rachunki i wypłaty, zabawi to dłużej — rzekł Zamorski — ale dlaczego pan od nas ucieka?
— Niechcę wam być ciężarem. Jakkolwiek nie gość, zawsze wpół jeszcze obcy jestem i będę wam przeszkadzał.
— Ale, bynajmniej! — zawołał dzierżawca — ja przewidując nawet, że pan tu nie dotrzyma, przyszedłem od żony mojej prosić go na herbatę.
Pan Teodor chwycił za kapelusz.
— Chodźmy, uciekajmy! — rzekł wysuwając się co najprędzej.
Droga ze dworu na folwark najbliższa szła przez ów stary opuszczony ogród, w którym teraz najęci ogrodnicy gospodarowali. Zaczynał on przyzwoitszą przybierać postać. Chwasty i zarośla padały pod kosami i siekierami, przecinano zdziczałe i suche gałęzie, ścieżki już były oczyszczone w części i wysypane żwirem. Uśmiechnęło się oblicze panu Teodorowi, bo mu się młodość tu spędzona przypomniała. Zamorski narzekał na niesłychane koszta, które ogród nieużyteczny pociągać miał za sobą, Teodor jakby go nie słyszał, szedł zamyślony, gdy na zawrocie pod staremi lipami postrzegli dwie panny Zamorskie, przechadzające się w białych sukienkach.