Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   106   —

sił się nad niemi, lecz po niejakim czasie opadały one, jak powiędłe kwiaty i zostawiały po sobie zeschłe łodygi kolące. Nikt lepiej może nie znał Europy nad pana Teodora, jéj gospód i gościńców, latem uczęszczał do wszystkich wód, których zdrowie jego wymagać miało, zimą wędrował do miast; przez jedne stosunki łatwo do drugich dochodził; wciskał się w koła arystokratyczne, bo te mu były najupodobańszemi, unosił nad bohaterami salonów, ale niesmak przychodził wprędce. Nikt nie był w tej mierze nieszczęśliwszym nad pana Teodora; zbyt miał wiele rozsądku, aby się długo dał oszukiwać, a nadto pragnął być oszukanym, żeby zrazu nie rzucić się na oślep w matnię. Przyszło do tego, że w duchu zazdrościł ludziom ślepszym od siebie i nie przeglądającym tak jasno do głębi charakterów.
Powrót do kraju był dłań ostatnim ratunkiem. Na progu i tu zawód go oczekiwał. Znalazł swą Zieleniewszczyznę pustką okropną, ruiną; Olszaka zniedołężniałym opojem, a majątek zawikłanym. Szczęściem na zręcznym do skutku, ale pozornie dobrodusznym Zamorskim nie poznał się swym obyczajem pan Teodor, wziął go za jednego z tych wieśniaków serdecznych, o których słuchiwał niegdyś z tradycyi. Zamorski wydał mu się niezmiernie poczciwym hreczkosiejem, dorobkiewiczem, względem którego nie potrzebował nawet mieć się na ostrożności. Cieszyło go, że tu przynajmniej zbroję nieufności zrzucić może, niewiarę odłożyć na stronę i słów z ust wychodzących nie pilnować. Rozebrał się ze swych podejrzeń, jak czasem ludzie po balu zrzucają suknie i wdziewają wygodne szlafroki. Wszystko w domu Zamorskich zdawało mu się naiwne, proste, szczere, niekłamane, niefarbowane, wieśniacze: jak Bóg stworzył. Zakochał się prawie w Zamorskim, rozmiłował w samej jejmości, panny go bawiły, bo nie podejrzywał ani ich kolorów o róż, ani cery o bielidło, ani wyrazów o rachubę.