Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jesienią tom I.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   107   —

Liza wydala mu się uroczą postacią z obrazka Greuza, Misia jakby kreacyą Ary Scheffera, folwark idyllą, nieco szorstkiemi rażącą stronami, ale za to wcale nie teatralną i nie przebraną. Pomimo to na myśl mu nie przyszło nawet, ażeby Greuze i Scheffer ze swemi utwory, co więcej nad chwilową rozrywkę w życiu jego stanowić mieli.
Zamorski, trzeba przyznać, umiał nadzwyczaj trafnie obchodzić się z dziedzicem. Prowadził go instynkt ów chłopski, który często prześciga najmądrzejszą rachubę.
Nie ciągnął do swojego domu dziedzica, zapowiedziawszy mu z góry, że w nim wykwintnego towarzystwa, do jakiego nawykł, nie znajdzie. To co w nim znalazł pan Teodor, po tej zapowiedzi, tem piękniejszem mu się wydać musiało. Podobali mu się wszyscy, aż do służącej, która na folwarku równouprawnioną była do usług razem z lokaikiem w liberyi na starszego robionej.
W starym dworze było nieznośnie, ciekło, wiało, cuchnęło; natychmiast trzeba się było wziąć do niezbędnych reparacyj, a że pan Teodor stuku i hałasu znieść nie mógł, choć się odgraniczył od rzemieślników, zbiegał często na folwark, aby na nieład nie patrzeć.
Tu go po prostu, ale serdecznie przyjmowano. Niewystępowano wcale i wiejska prostota obyczajów dopuszczała wiele wybryków, które zawsze na korzyść państwa Zamorskich wypadały.
Ils sont adorables de naiveté! — mówił Pan Teodor, nie przypuszczając, aby tak doskonale naiwność odegrywać było można.
Zamorski wybiegał do gospodarstwa, pani do śpiżarni, Misia do gołębi, a Liza, zawsze przypadam jakimś bawiła dziedzica. Zbliżała się doń, jak dziecko niedoświadczone, wdzięczyła niby sama o tem nie wiedząc, pan Teodor zachwycał się, lecz... lecz