Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jego przelękniony załamał ręce i drżéć począł cały.
— Nie bójcie się, to ja! idę z wami! — krzyknął rzucając mu się na szyję — prędzéj, prędzéj, dopóki się nie postrzegą, żem uciekł. W torby nabierzcie chleba, pójdziemy głęboko w lasy, a jutro już nas nie dogonią! Gdzieś daleko znajdziemy chatę, dobrych ludzi, brzeg rzeki, dołek gliny, i znów zaśpiewamy lepiąc garnki, ojcze drogi!
Staremu mowy i tchu brakło.
— A! dziécię! dziécię! coś zrobił!
— Com ja zrobił? Wczoraj jeszcze ojciec, dawniéj matka wyrzucali mi, żem ich miłości i starań nie był godny; mówili mi sto razy, idź i szukaj sobie swego przybranego ojca, powróć do dawnego życia, które ci tak miłém było, że i przy nas tęsknisz za niém jeszcze: nam Władzio wystarczy. Oni mi sami to radzili....
Wielkiéj potrzeba było z jednéj strony siły przywiązania, z drugiéj słabości, żeby Jermoła dał się namówić na uczynek, który za ohydną poprostu kradzież uważał; ale dziecku oprzéć