Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

smutek, milczenie, chorobę, nazywano szydersko chłopskiém dzieckiem.
Nie brakło mu wprawdzie nic prócz serca, ale przywykły do starego ojca swego, najmniéj umiał znieść ten niedostatek.
— Jakże ja ciebie zabrać mogę? — mówił mu stary — wszak to są rodzice twoi: powiedzą, żem cię ukradł. Tyś przywykł u nich do wygód, jak ja ci wystarczę? gdzie się skryjemy oba? Dogonią nas i znajdą, a wówczas twoja i moja pogorszy się dola.
Ale dziécię miało odpowiedź na wszystko, a Jermoła słabnął. Rodzice nie kochali jak ojciec przybrany, on tu żyć nie mógł: wygód nie potrzebował, bo za przysmak odkradał sługom chleb razowy, żeby sobie młode lata przypomnieć, za co go karano i naganiano niemal codzień. — Skryć się — odpierał Radionek — było łatwo idąc gdzieś daleko, daleko, w strony nieznane... Byle siermiężka i jakietakie okrycie, któżby go poznał?
Na piérwszą tę myśl rzuconą otworzyła się, uśmiechnęła dusza Jermoły, ale wkrótce za-