Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ma czarnemi, z wiśniowemi usty tchnęła wesołością, swobodą i siłą; a białe zęby okazujące się w każdym uśmiechu, odbijały swym blaskiem od nieco ogorzałego lica. Byłato w istocie dobra, litościwa, trochę zalotna, ale i bardzo gospodarna kobiéta: nie od tego, żeby się nie pośmiać i nie pożartować, ale matka troskliwa i żona wierna. Mąż jéj, syn najbogatszego we wsi Koleśnika, mały, blady, chuderlawy, słabowity, tak jéj słuchał jak matki i ojca, a obawiał się jak ognia: kochał ją, że i bić się i zabić dał był gotów za Naścię.
— Nie poznaliście mnie, Naściu Koleśnikowa — rzekł pocichu przybliżając się stary — a toćto ja Jermoła, stary wasz znajomy, com to się garncarki uczył u Prokopa ojca waszego.
— Jakto? wy? z torbami? na żebraczce? A cóż się to z wami stało? Mieliście chléb w ręku: nie już starość?
— Oj! długoby gadać! Wiecie zapewne, wychowałem waszemu panu syna.
— Toćto o tém cały świat gada....
— Odebrali mi go.