Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A gdybym ja — rzekł — za co za to najął sobie tę chatynę i w niéj osiadł, możebym czasem mógł dziecko moje zobaczyć? Ktoby tam wiedział o mnie! Możeby i nie poznali, możeby nie postrzegli: choć nocką podkradałbym się pod okienko mojego Radionka.
Łzy zakręciły mu się w oczach, stanął i począł żałować starego Prokopa, gdy z ogródka, gdzie wybierano właśnie konopie, kobiecy głos dał się słyszéć:
— A co tak dziadku stoicie na drodze, jeszcze was kto przejedzie: furmanki z góry idą.
Spojrzał Jermoła i poznał mówiącą: byłato córka Prokopa, Naścia, która sama z dziewczyną parała się w ogródku; znać go nie poznała. Zdało mu się z mowy, że powinna być dobrą kobiétą, i podumawszy zbliżył się ku niéj do płotu.
Hożato była w sile lat i zdrowia niewiasta, słuszna, zbudowana mocno, barczysta, pięknéj twarzy, nieco może zaotyła, ale taka właśnie służyć mogła za typ pięknéj naszéj wieśniaczki. Twarz jéj z żywym rumieńcem zdrowia, z oczy-