Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przebiło. Odchodzący starzec był dlań wyrzutem; sam nie wiedział co począć: rzucił się w głąb domu, gdy na ręce prawie omdlała padła mu żona. Chcieli zaraz posłać po Radionka, żeby dogonił staruszka i z nim ich pojednał; ale gdy do przyległéj weszli izdebki, znaleźli dziécię omdlałe, zbladłe jak marmur, zimne, i nim się go dotrzeźwili, Jermoła już był daleko.
Wieczorem przywlókł się biédny do staréj kozaczychy, żeby się poskarżyć i poradzić, bo tydzień już nie był u niéj, chodząc nieustannie do Małyczek; ale nie wiedział, że wdowa od trzech dni zachorowała, i wszedłszy dopiéro na próg uderzyło go, że okienka w chacie były wyjęte, trumna stała wśród świetlicy, a przed izbą bractwo z chorągwiami, krzyżem, i ksiądz z księgą, mający towarzyszyć pogrzebowi.
Jakby przebudzony ze snu popatrzał Jermoła długo, długo, przykląkł i począł się modlić.
— Nie ma i jéj! nie ma! czas umierać — rzekł czując po ciele przebiegający jakiś dreszcz zło-