Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jermoła.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ta! to się różnie trafia — odparł Chwedko — bywa i tak, że rodzice się wyrzekną nazawsze; ale bywa, że potém przyjdą i powiedzą: oddaj nam nasze.
Jermoła aż się wzdrygnął.
— A jakie ono ich? — krzyknął — a coto? przecież go rzucili nieboraka precz! A kto go hodował, harował, pracował i chuchał? Więcéj on dziś mój niż ich....
— Myślicie? ja to tam nie wiem — rzekł Chwedko — ale tak sobie kmetuję różnie.... A powiedzieliście malcowi jak do was przyszedł?
— Nie robiłem z tego tajemnicy — odparł Jermoła — zresztą i ludzie i cała wieś wié o tém, byliby bezemnie dziecku wyśpiewali: na co było taić? Zarazem mu całą rzecz jak była wypowiedział, skoro do rozumu przyszedł: ale chłopak mówi, że gdyby się teraz i opatrzyli rodzice, on już mnie nie porzuci.
— Dobre dziecko.
— Złoty chłopiec, sokół, mój Radionek.
— E! powiedzcieno mi, po co wy do miasteczka jedziecie? — zagadnął po chwili Chwedko.