Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

293
JASEŁKA.

— Do stryjenki, rzekł Jerzy.
— E! poczekalibyście tu... Ottona tylko co nie widać.
— Nie mogę! konia mi dajcie! powtórzył Juraś, błagając.
Martynek stał zafrasowany.
— Tam bo i hrabia dziś pojechał! rzekł nareszcie po cichu.
— Ja, ja z daleka tylko się dowiem co tam się dzieje; nie mogę wytrwać — być muszę.
Jeszcze się spierali, a Jerzy gwałtem mu się już wydzierał, gdy Otto nadjechał, ale tak smutny, złamany i zbiedzony, jak nigdy. Spostrzegł Jerzego, wyciągnął ku niemu ręce chciwie, z większą niż kiedy czułością.
— Zkąd ty jedziesz? zapytał Jerzy.
— Od hrabiny.
— Ty?
— Byłem wzywany: przyjaciel nigdy nie jest nadto...
— Cóż się tam dzieje?
— Gorzéj nie jest.
— A więc jest źle? podchwycił Jerzy: źle! mów, co złego?
— Lola chora, i bardzo chora! rzekł Otto powoli.
— Konia mi dajcie! konia! ja tam być powinienem, ja tam być muszę! Na Boga! nie wstrzymujcie mnie, bo popełnię zbrodnię...
Otto ani myślał mu się sprzeciwiać; skinęli zaraz, by podano wierzchowca. Jerzy nikogo nie widząc, nie słysząc co do niego mówiono, rzucił się nań, i w galop puścił się przez pola.
Co się tam w téj młodéj duszy działo wśród téj