Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

292
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

w ganka i dumali, a chłopak z ukosa bojaźliwie tylko niekiedy spoglądał na towarzysza, który przygnębiony i pogrążony w zadumie, opadł na siłach całkowicie.
W téj chwili ciężkie wyrzuty sumienia pierś mu szarpały.
To biedne dziecię chore, niespokojne, może zagrożone śmiercią; ten nieszczęśliwy Lacyna, obwieszający się na rozdrożu, gdy do niéj z listem pośpieszał; to splątanie wypadków tak niespodziewanych, tak dziwacznych; otoczenie ludźmi nowymi, wprawiało Jerzego w stan nieopisanego rozdrażnienia i niezgody z samym sobą.
— Jest-li fatalizm jakiś przywiązany do mnie? mówił sobie. Rodzę się i śmierć prawie z sobą przynoszę matce; ojciec nęka mnie i zmusza do ucieczki; zrywam jedyny węzeł, jaki mnie łączył ze światem; wracam do niego, by znowu ojca radością życia pozbawić; by biedne to dziecię wyrwać z jego spokoju i szczęścia; by wreszcie tego poczciwego, starego sługę wysłać na śmierć. Któż wie? może są takie istoty wyznaczone od urodzenia, aby z sobą niosły wszędzie smutek, żałobę, niepokój? Możem ja winien, choć nie rozumiem méj winy? może coś jest we mnie grzesznego, co karę na mnie sprowadza?
Martynek spoglądał na zamyślonego i wzdychał, jakby się nad nim litował. Otto nie powracał. Jerzemu kilka razy łzy zakręciły się w oczach, młodzieńczy żar wewnątrz go palił.
— A! rzekł w ostatku: dajcie mi tam jakiego konia. Muszę jechać, kiedy Otto nie powraca. Siwy mój ledwie żywy, dobrze jeśli nie zdechnie! Martynku, konia! ja jechać muszę!
— Dokąd? spytał chłopak.