Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/235

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

227
JASEŁKA.

— A on? powtórzył wciskając się pod łokieć Maksowi Jędruś.
— Licho wie co mu się tam stało! zawołał Maks zachmurzony: prosiłem go, ciągnąłem, namawiałem.
— Więc cóż? przerwała Stasia.
— Odłożył to dla niezmiernych zajęć... interesa... nie wiem tam co... strasznie zakłopotany...
— Ale trzeba mu było powiedzieć, że go Stasia bardzo a bardzo prosiła, rzekł Jędruś naiwnie. Pewnie mu tego nie powiedzieli.
— Ale cicho! przerwała żona.
— Tak jest! cicho! Właściwie, poprawił się Jędruś: nie należało mu powiedzieć tego wyraźnie, ale dać do zrozumienia.
— Ja mu różne rzeczy dawałem do zrozumienia, ale zajęty i uparty...
— A doktor? spytała matka.
— Doktor pracował także...
— A finalnie cóż on na to? spytał Jędruś.
— Cicho-bo, panie Jędrzeju!
— No, jak cicho to cicho! rzekł do siebie, ustępując, mąż.
I stanął zakładając ręce jak Napoleon, co było jego metodą w obec ludzi, gdy chciał dać delikatnie uczuć żonie, że sobie już za nadto z nim pozwala.
— To dziwak, to zupełny szaleniec, dodał Maks.
— Ja zawsze od początku mówiłem jedno: szaleniec! rzekł Jędruś.
— Ale cicho, panie Jędrzeju!
P. Jędrzéj ruszył ramionami.
— Ale jakże się rzeczy miały? mów pan, powtórzyła Stasia wskazując krzesło.
— Robiłem co było można; nie dał się wziąć.