Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/234

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

226
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

Sam Jędruś mocno około tego latał, matka pracowała po cichu, a Aneta spokojnie, jak pieszczone dziecię, oczekiwała pewnego już skutku. Chciała, — więc być musiało.
Nie mówiono jéj nic o poczynionych staraniach, bo o nich wiedzieć nie była powinna; ale dziewczę przebiegłe łatwo się ich mogło domyślić.
Doniesiono wreszcie, że Jerzy już jest w sąsiedztwie, spodziewać się go zaczęto lada dzień, lada godzina, nie wątpiąc na chwilę, że go przywiozą. Ludzie nawet przygotowani byli na wypadek gościa; paradne serwisy stały poprzykrywane serwetami, owoce w szafach pod kloszami czekały; a Jędruś doglądał tylko, aby na zawołanie wszystko w całym blasku stanęło.
Tymczasem dni mijały, a Jerzy nie przybywał.
Po obiedzie, trzeciego dnia próżnych oczekiwań, spostrzeżono bryczkę w tumanach kurzu, a Jędruś wpadł do żony zdyszany z niespodzianką, że jadą od strony Robowa.
Z tego „jadą,“ zrobiło się wkrótce tylko „jedzie“, bo to był Maks, który dłużéj nie chcąc ich trzymać w niepewności, sam przybywał co rychléj ze złą nowiną.
Jędruś nań już czekał w ganku.
— A co to? sam? spytał.
— Sam, rzekł Maks, ale obawiał się spowiadać przed Jędrusiem, który zresztą czując swoją nicość, nie miał do tego pretensyi, i poszedł tylko za gościem do pokoju żony.
Stasia obejrzawszy się, przyjęła go dość kwaśno.
— A cóż? a on? spytała.