Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

228
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Nas przecię nie skompromitowałeś? spytała gospodyni.
— A uchowaj Boże!
— To głupiec! rzekł po cichu Jędrzéj.
Gdy taka rozmowa po cichu się toczy w pokoju saméj pani, niecierpliwa Aneta wbiegła, rzuciła okiem po twarzach, i zrozumiała wszystko. Odgadła niepowodzenie, ale natychmiast przybrała pozór obojętności i wesela. Maksa przywitała śmiejąc się, zaczęła szczebiotać, i aż się wszyscy zdziwili, tak potrafiła panować nad sobą.
— Po co jéj ten cudak! rzekł Jędruś oszukany, w duchu. Ona sobie żartuje z niego, i ma rozum.
Matka to jednak inaczéj zrozumieć musiała, i wyszła z nią po chwili do drugiego pokoju, a potém powoli w ganek od ogrodu.
— Nie ma tu co grać w ciuciubabkę, moja mamo, odezwała się Aneta pierwsza. Ja tak dobrze widzę jak i wy... Maks przyjechał z rapportem, że Jerzy nie będzie, nie prawda?
— Ale on nie miał czasu, moje dziecko, odpowiedziała zafrasowana matka.
— Rozumiem wszystko, i to, żeście się niepotrzebnie o niego starali, i jak on sobie z nami postąpił. Trzeba się mnie było poradzić: to do niczego wszystko.
Matka zafrasowana milczała; Aneta z zaciętemi od gniewu usteczkami, stała przed nią pozornie spokojna, ale w duszy rozdraźniona.
— Nie ma co taić! ja go kocham, on mnie nie kocha. Kocha Lolę, czy nie wiem tam kogo; ale ja go muszę mieć, mieć będę! dodała tupiąc nóżką: musi być i będzie moim!
— Cicho! na Boga! przerwała przestraszona Stasia.