Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jasełka Cz.2.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

207
JASEŁKA.

Maks: proszony do państwa Jędrzejowstwa, droży nam się Jerzy i odmawia.
— Odmawia jechać do tak ładnéj panny? zawołał Szemere! O zgrozo! o tempora! o mores! Dawniéj byłoby to sromotą, żeby kawaler pannie, i jakiéjże jeszcze pannie! śmiał odmawiać, żeby się wahał nawet jechać do domu, dokąd go tak serdecznie proszą i nęcą...
— Kochany doktorze, odezwał się Jerzy: i dawniéj i dzisiaj pomiędzy matką a panną wybór był zawsze jeden i konieczny. Ja śpieszę do mojéj matki. Powtóre, jeśli chcesz, chodź ze mną, powiem ci coś na ucho.
— I owszem, lubię gadanie na ucho, odpowiedział doktor: ty mnie na ucho, ja jemu na ucho, on tamtemu, tamten innemu, i tak to sobie przez wszystkie uszy przeleci, a nazywa się sekret. To piękna inwencya!
— No! jak ci się podoba; ale są rzeczy, które ja mówię na ucho.
Wyszli do drugiego pokoju. Jerzy wyciągnął ku niemu rękę.
— Kochany doktorze, mam cię za uczciwego człowieka, i dla tego ciebie wybrałem.
— Bardzo mi to pochlebia, ale niekoniecznie tym, którzy zostali za drzwiami. No! gadajmy.
— Po co mnie tam ciągniesz?
— No, bo ci tam będą radzi, rodzice i panna.
Jerzy popatrzał mu w oczy.
— Jesteś przyjacielem ich domu? spytał.
— Wielkim.
— No, to nic powinieneś mnie tam wieźć. Z tego jeżdżenia rodzą się głupie i niepotrzebne plotki, a koniec końców to do niczego nie prowadzi.
— Do niczego? jakże to pan rozumiesz?