Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   43   —

Nic się nie zdawało braknąć w Kozłowiczach, a cóż mogła znaczyć słaba owa dziecina, któréj głos czasem dolatywał do dworu, którą niekiedy przez okno widywał bawiącą się ze psem i niańką na murawie.
Powracając z pola bywało, wstępował zawsze na folwark, różne sobie dla usprawiedliwienia wynajdując pozory, potém niby przypadkiem zwabiony hałasem chłopca, zbliżał się do niego, aby zburczeć, stawał nad nim, dziecko się mu uśmiechało, wyciągało ręce i pan Paweł zarumieniony ze wstydu jak panienka, dawał mu swe grube palce do zabawy. Teraz, machinalnie często nawracał do folwarku i wśród drogi przypominał sobie, że tam już pusto było. Brakło mu téj istoty do życia, czuł w niém próżnię i gniewał się za to na siebie.
Kasper, który go doskonale znał, a nawet inni dworscy postrzegli, że się stał po zabraniu chłopca posępniejszym i milczącym, daleko dziwaczniejszym i opryskliwszym. Nie napadał tylko na jednego Kaspra, bo się go obawiał zaczepiać.
Pierwszy tydzień cały tak upłynął smutnie. Można było na czas rachować, że z sobą pamięć dzicka uniesie i dawny porządek jednostajnego, nudnego dosyć życia przywróci. Tam jednak, gdzie nie wiele jest rozmaitości żywiołów, gdzie skąpo wypadków i wrażeń, ubytek tego, co trochę życia i ruchu z sobą przynosiło, ciężko się i długo czuć daje.
Pan Paweł do reszty stetryczał — jawném było