Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   24   —

Kluczwójt się bynajmniéj nie napierał chłopca i pan Paweł zawsze stękając na to, że go pan Bóg pokarał tym przybłędą, oznajmił, aby go do czasu na folwarku zostawiono. Narzekając także, kazał mu koszule uszyć z płótna, które sam wydał pod pozorem, że mu się jakieś okrawki od czegoś zostały.
W kilka tygodni okazało się, że na folwarku ten smarkacz był przyczyną ogólnego opuszczania się dziewcząt w gospodarstwie i jawna była potrzeba wzięcia dlań z biedy dziewczyny, wyrostka, któraby go pilnowała.
— To zdaje się nic — mówił Mondygierd — a zaraz jedna gęba więcéj na folwarku. I tak ziarnko do ziarnka, a ten bęben już kosztuje... No, a dać go na ręce cudze, to przepadnie.
Kasper, gdy była o tém mowa, tylko ramionami ruszał.
Pod pozorem, że ludzie się opuszczają, gdy się na nich oka nie ma, pan Paweł raz i dwa codzień chodził do dziecka na folwark. Stał czasem nad niém zamyślony, trafiło się, że się uśmiechnął, raz mu przyniósł kawałek cukru, drugi raz sucharek, i przy wieczerzy tego dnia wygadał się przed Kasprem, że chłopiec będzie nie głupi.
— Z ócz mu patrzy już teraz — coś takiego, licho wie! No — i nieszpetny wcale.
Prawdę powiedziawszy Pawełek choć nie zbyt brzydki, nadzwyczajnéj piękności nie miał, ale —