Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/24

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   16   —

wyknąć. Człowiek się i do szczenięcia przyzwyczai. Na co mi ten kłopot! po co? do czego — niechby go sobie wzięli.
Prawie dwa miesiące upływało od wypadku owego, gdy Kasper jednego jesiennego poranku przyszedł oznajmić, że kluczwójt przyjechał z papierami, i że dziecko mają podobno zabierać do sądu.
Pan Paweł, który kończył się ubierać, nadzwyczaj się poruszył.
— Gdzie? jaki kluczwójt? — zakrzyczał. — Niech pokaże papiery! Dwa miesiące znaku życia nie dawali, a teraz nagle — co! gdzie!
Popłoch nie mniejszy stał się między babami na folwarku, stara Maryna się rozbeczała. Tymczasem kluczwójt stał z papierami przed Mondgierdem, który je oczyma przebiegał i mruczał.
— Tak! — rzekł — teraz zabierają, a żeby było u mnie zmarło, to co?
Kluczwójt głową pokręcił.
— Dokądże go zawieziecie? jak! bez niańki, bez dozoru? Ale to nie może być. Dziecko do trzech dni nie dożyje.
Rzecz ta nie zdawała się zbyt mocno kluczwójta obchodzić.
Kasprowi poleciwszy, aby tego urzędnika w kredensie gościnnie podejmował, p. Paweł wysunął się na folwark. Po co? sam zdaje się nie wiedział.
Wstydził się sam przed sobą słabości, ale dziecka tego oddać — na dole i niedole niepewne —