Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   15   —

derować nie ma prawa tylko ja... Pójdzie na podrzutki! Zkądże to wiesz?
— Pan sam mówił.
— Mogę zrobić, jak mi fantazya podyktuje — rzekł p. Paweł. — Co ty możesz o tém wiedzieć? Na złość tym, co myślą, że oddam dziecko, mogę zostawić.
— To niech pan zostawi — odparł Kasper, poczynając zbierać ze stołu.
Mondygierd wstał, żegnając się.
— On mi będzie dyktował, co ja mam robić! Jeszcze czego nie stało.
Kasper nie odpowiadał, skończyło się na tém.
Kilka tygodni upłynęło, o zabieraniu dziecka mowy nie było, a chłopiec wybielał, wytłuściał, przyzwyczaił się do bab, które go pielęgnowały i w oczach rósł.
Stary kawaler nałogowy we wszystkiem, gdy raz do kuchni zaczął chodzić, aby się przekonać, że dziecku krzywdy nie robiono, nie opuścił dnia jednego. Czasem, nie dosyć, że popatrzył, ale stał zamyślony, chmurny, milczący, jak gdyby zagadkę przyszłości tego biedaka chciał rozwiązać.
Dziecko jakimś instynktem śmiało mu się często, a raz czy dwa ręce wyciągnęło ku niemu, tak, że się aż cofnął i nasrożył.
— Ale bo to niewiedzieć co jest! — mruczał, wychodząc — paskudztwo to się garnie, nie wiedząc dla czego. Aż mi... tfu!!! Można jak nic na-