Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   145   —

trzciny, ale go do obijanika nie wzięto. Kto może przewidzieć wszystko.
Lało i lało, pioruny waliły choć rzadziej, ale blisko i potężnie. Kobiety się trochę uspokoiły, kazano podawać podwieczorki, pan Paweł patrzał w okno.
— Piękny interes! jak się tu dostać do domu! Płaszcza Kasper nie dał, frak ryzykować na deszcz było szaleństwem. Sajetę nowiuteńką!
A tu wyraźnie zmierzchało. Niepodobna jest odmalować stanu ducha p. Pawła — posmutniał. Co spojrzy w okna w interwallach rozmowy, leje, ale to leje jak z cebra — a mrok zapada coraz gęstszy.
— Ja bo uważam — odezwała się wdowa — że acan dobrodziéj się niepokoisz powrotem. A to daremnie o tém i myśleć. Nieprzyjaciela się w taką ulewę z domu nie wygania!
— O! jak Bóg miły, ja do siebie pana biorę i nocujemy razem, a do poduszki zrobię ponczyku i palce oblizywać! Cha! cha! cha!
Zdetonował się p. Paweł — nocować! ale gdzież znowu.
Począł się jąkać, że nawet na dzień jutrzejszy pańszczyzna nie była dysponowaną.
Rozśmiał się pan Fortunat.
— To wyjedziesz asindziej do dnia... ale w burzę tę...
— Ale ja nie puszczę! — dorzuciła wdowa z u-