Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Jak się pan Paweł żenił i jak się ożenił.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   146   —

śmiechem wdzięcznym, nawet rozmowyśmy nie dokończyli.
— Jużci ciągle tak lać nie może! — rzekł Mondygierd.
— O! nie — wtrąciła panna Bernarda — bulki stoją na wodzie, deszcz długi, słowo daję.
Wiedział o tém i p. Paweł co bulki i bąble na wodzie znaczą, ale zamilkł.
Lało a pioruny waliły.
Podano podwieczorek, a po nim znowu nastąpiła konferencya z panią Zabielską, poufalsza już. Mondygierd obstawał, aby nie marnować Harasymówki, która z czasem, wybiwszy trochę rowów, stać się mogła złotem jabłkiem.
— Ale ja sobie rady nie dam sama! — westchnęła wdowa.
— Przecież ja niedaleko, sługa acani dobrodziejki — rzekł Mondygierd.
Ściśnięto mu rękę, przez wdzięczność ucałował paluszki. Sam czuł, że to ustawiczne całowanie było zbyteczném i — nieprzyzwoitém — ale wstrzymać się nie mógł. Na podwórzu lało.
Wieczerza była skromna, ale znowu tak smaczna, szczególniéj zrazy z sosem do kaszy, że Mondygierd zjadł talerz pełny.
Lało i lało; jeszcze się deszcz poprawił. Dawszy dobranoc, poszli z panem Fortunatem spać. Tu czekały ingredyencye ponczowe do poduszki